literature

Kosmiczna zaloga 2

Deviation Actions

Mad-Penguin-Rico's avatar
Published:
364 Views

Literature Text

*
- Gdzie mam to postawić, kapitanie? - zawołał pomocnik, pokazując żelazną skrzynię, wypełnioną częściami promu.
- Walnij to gdzie bądź - zawołał Martin McKey, przeglądając listę ładunków. - I tak inżynierowie pokładowi ustawią to gdzie indziej. Przynajmniej, znając ich koordynację, wolę nie ustawiać tego tam gdzie trzeba, bo i stamtąd pewnie to zabiorą.
Dobiegł go śmiech któregoś z inżynierów.
- Przynajmniej wiedzą, że mam rację - mruknął z rozbawieniem Martin i skreślił części członu statku na spisie. Był wysokim, trzydziestoletnim mężczyzną, niezbyt dokładnie ostrzyżonym, przez co cały czas musiał przeczesywać ręką włosy, żeby nadać im jako taki wygląd. Był kapitanem transportowca już od sześciu lat i jak do tej pory mówiono, że mimo "trudnego" charakteru, potrafi poradzić sobie w każdej sytuacji. Samego Martina niespecjalnie obchodziły te opinie, nawet jeśli przez niektóre zachowania nie awansował wyżej. Albo raczej przez niezbyt przyjazne osoby w dziale administracji bazy MKBW.
- Gdzie mamy to dowieźć? - spytał głównego inżyniera, wymachując mu listą przed nosem.
- Na stację kosmiczną na Tikaranie - odparł, przeglądając dziennik. - Znowu przelot przez naszą galaktykę?
- Niestety - uśmiechnął się McKey. - Nie za wiele transportów ma się do niezamieszkanych planet w innych sektorach.
- I zapewne tak będzie przez następne dwieście lat, jeśli nasi spece nie zaczną się przykładać do pracy.
- Nasi "spece" muszą mieć najpierw pomysł, zanim rozpoczną eksplorację - Martin poruszył znacząco brwiami. - A nie wymyślą wiele, jeśli będą się głowić nad nowym modelem odrzutowego krzesełka ogrodowego. Chociaż chciałbym, żeby wreszcie coś ruszyło. Zawsze myślałem o międzygalaktycznym zadaniu, żeby się wreszcie wykazać.
- Wiem co czujesz. Ja zawsze chciałem przewieźć coś do galaktyki Hiksa, ale to tylko marzenia.
- Nigdy nie spełnione - Martin mrugnął do niego okiem. - W tej galaktyce nie ma ani jednej stacji, nawet badawczej, tylko te przeklęte satelity. Ale zamiast pleść bzdury, trzeba by się zająć pracą...Powiedziałem "gdzie bądź", ale nie na części zamienne statków wojskowych! - wrzasnął, kierując się z powrotem do swoich zajęć, kiedy poczuł na swoich plecach czyjąś rękę i usłyszał za sobą:
- Dowódca transportowca Minerva, Martin McKey?
Kiedy się obejrzał, zobaczył mężczyznę w czarnym garniturze i krawacie w wielkie kropy. McKey nigdy nie znosił tego rodzaju ubrań, bo jak sam twierdził, krępowało ruchy.
- Tak, to ja - odparł odkładając wykaz na najbliższą skrzynię. - A o co chodzi?
- Nazywam się Len Sanders, przysłała mnie Międzynarodowa Korporacja Badania Wszechświata - przedstawił się szybko nieznajomy i równie szybko dodał. - Nasi naukowcy polecili nam pana.
Martin zmierzył nowo przybyłego krytycznym wzrokiem. Ostatni raz widział kogoś z Korporacji, kiedy dostawał pierwszy przydział. Co się stało, że tak nagle sobie o nim przypomnieli?
- Mam gdzieś coś przewieźć? – spytał nieufnie, czując jednocześnie że może to być jego wielka szansa na wyrwanie się z rodzimej galaktyki. Jednak nie mógł zapominać, że prawie za każdym posunięciem ludzi z rządu coś się kryje.
- Niezupełnie – sprostował Sanders. – Chodzi prawdę mówiąc o coś zupełnie innego. – Rozejrzał się wokół, jakby każdy pracownik lądowiska mógł być obcym szpiegiem. -  Widzi pan, nasi specjaliści odkryli ciekawą planetę w galaktyce Hiksa. Tak, w Hiks – dodał, kiedy zobaczył, że McKeyowi oczy rozszerzyły się ze zdumienia. – Sądzimy, że może istnieć na niej życie i chcemy, żeby pan to zbadał.
- A dlaczego ja? – Martin nie tracił podejrzliwości.
- Jak mówiłem, polecono nam pana.
- A załoga?
- Tym my się zajmiemy – odparł Sanders. – I jeszcze jedna sprawa. Chcielibyśmy, żeby ludzie, którzy z panem polecą, oczywiście pod pana dowództwem, jak najmniej wiedzieli o celu misji. My nie zamierzamy im o niczym mówić i liczymy, że pan również się postara. To nasze pierwsze, być może, zetknięcie z obcą cywilizacją i nie chcę, żeby to powodowało napięcia wśród załogi. Macie to po prostu zbadać, to wszystko, bez żadnej niepotrzebnej ingerencji.
- Ale to będzie dosyć trudne, jeśli...
- Sam prezydent wydał ten rozkaz – przerwał mu Sanders. -  Chcemy, żeby misja się powiodła, McKey. Jak powiedziałem, liczymy na pana.
- Zrobię, co będę mógł – powiedział Martin, patrząc jak wysłannik Korporacji odchodzi. Miejsce nieufności zajęło podekscytowanie. Galaktyka Hiksa? Zupełnie jakby Porządek Wszechświata czytał w jego aktualnych myślach.
- I co, o co chodziło? – spytał główny inżynier, podchodząc do niego.
- O to chodziło, że teraz ty tu dowodzisz – odparł McKey, niespodziewanie uśmiechając się szeroko. W jego oczach zabłysły iskierki radości. – Zostałem przydzielony do innego sektora.
- Mianowicie?
- Galaktyka Hiksa – powiedział Martin i wcisnął mu do ręki spis ładunków.
Zdumiony inżynier patrzył, jak zadowolony przyszły dowódca statku badawczego, odchodzi ze swojego mało znaczącego stanowiska.

*
Na ogromnym lądowisku w samym sercu miasta stał teraz wielki statek, którego dwa dni temu jeszcze tu nie było. Zbliżało się teraz do niego dwoje ludzi, jeden wysoki, krótko obcięty brunet, drugi blondyn średniego wzrostu,  u którego włosy przypominały pole pszenicy po przejściu huraganu.
- Statek oderwie się od ziemi za pół godziny – informował nowego dowódcę jasnowłosy mężczyzna, idąc obok niego w kierunku pojazdu. Dołączył do niego dosłownie kilka sekund temu, kiedy McKey zmierzał samotnie zapoznać się z załogą.
- A może najpierw się pan przedstawi? -  spytał, przystając i wpatrując się uważnie w swojego rozmówcę. Znał się na ludziach, a ten wypadł raczej dobrze; pomijając nieład na głowie, z jego twarzy przebijała powaga, a oczy patrzyły rozumnie. Jeszcze go nie poznał dobrze, ale uznał, że chyba można mu było zaufać.
- Pierwszy oficer, Roch Species. Pana zastępca – odparł mężczyzna, również patrząc na Martina.
- Teraz rozumiem. Czym mam dowodzić? – McKey wznowił przerwany marsz. Powoli zbliżali się do statku, widząc coraz więcej szczegółów. Miał spłaszczony kształt, jak wszystkie zresztą statki badawcze. Widniał na nim znak Korporacji, niebieski sześcian na czarnym tle.
- Statek Founder 2, załoga: dziewięciu ludzi, łącznie z panem i ze mną. Dwóch żołnierzy piechoty morskiej, dwóch inżynierów, naukowiec, operatorka czujników i pionier.
- Pionier? – McKey zmarszczył brwi, gdyż pierwszy raz usłyszał to określenie.
- Naukowiec, wysyłany na zwiad, zwykle po to, żeby określił skład atmosfery i rodzaj podłoża – objaśnił Species. -  Będzie pan mógł zapoznać się z całą załogą przed startem. I niech pan nie zwraca zbytniej uwagi na zachowanie marines i inżynierów  – zmrużył oczy. -  Zawsze byli tacy. No i trzeba jeszcze ich zapoznać z zadaniem.
- A jakie jest zadanie? – sprawdził go McKey.
- Określić rodzaj życia na planecie X- odparł z lekkim uśmiechem Roch. – Rzecz jasna reszta o tym nie powinna wiedzieć.
Dotarli do wejścia na statek, które otwarło uprzednio ich skanując. McKey rozglądał się wkoło z zaciekawieniem, kiedy pierwszy oficer prowadził go systemem korytarzy. Founder 2 był o wiele nowocześniejszy niż wszystkie pojazdy którymi dotąd latał razem wzięte. Nawet system drzwi nie wymagał kart dostępu.
Weszli do pierwszego z pomieszczeń, które oddzielało kabiny załogi od mostka. Siedziało tam lub stało siedmiu ludzi, opartych o drążki, oczekujących swojego kapitana.
Martin McKey przyjrzał się uważnie nowej załodze. Na pierwszy plan wybijał się barczysty mężczyzna ubrany w wojskowe moro i brązowe spodnie. Obok niego siedziała krótko ostrzyżona młoda dziewczyna, w takim samym stroju. Najprawdopodobniej byli to żołnierze piechoty, o których wspominał Species. Niedaleko nich stała niska dziewczyna z blond włosami do ramion, ubrana w jasnobrązowy kombinezon. Przed nią przykucnął szeroko uśmiechnięty facet z chłopięcym wyrazem twarzy. Na przedzie siedział może 25-letni mężczyzna z czarnymi włosami ściętymi na jeża, brązowymi spodniami i brązowym podkoszulkiem. Byli jeszcze mężczyzna i kobieta wciśnięci w błękitne robocze ubrania, przypatrujący się nowo przybyłym z uwagą.
- To jest nowy kapitan statku Founder 2, Martin McKey – powiedział Roch Species, kiedy stanęli na przeciwko załogi.
- Świetnie, wreszcie nam się może powie co my tu robimy – skrzywił się ubrany na niebiesko mężczyzna.
- Morgan Reiser, inżynier -  powiedział Roch. – Ten ubrany po wojskowemu to Jack Hayley, a tamta chłopczyca to Devon Space, marines przydzieleni do ochrony statku.
- Do ochrony czego? – mruknął Hayley, trącając Devon łokciem.
- No, no, Hayley! – upomniał go Species. – Uspokój się i spróbuj pokazać z jak najlepszej strony.
Hayley popatrzył na niego z ukosa i prychnął, ale pierwszy oficer niewzruszenie brnął dalej.
- Ten przestępca to Mac Frikes, główny inżynier – pewny siebie mężczyzna podniósł dłoń. – Ta w niebieskim to Mitach Raine, lekarz pokładowy, a ta w żółtym – Gillian Hunt, operatorka czujników.
Wskazał na wciąż uśmiechniętego mężczyznę siedzącego obok operatorki.
- To Rick Fire, pionier, o którym ci mówiłem.
- Wytłumaczy nam się wreszcie, gdzie lecimy? – spytała Mitach Raine, nie zwracając uwagi na Reisera, który w dalszym ciągu krzywił się dziwacznie.
- Tak – McKey wysunął się do przodu. – Lecimy do galaktyki Hiksa. Naukowcy z MKBW dokonali nowego odkrycia.
- To niech sami lecą – powiedział Hayley, ale zaraz umilkł, pod wpływem niedwuznacznego spojrzenia McKeya.
- Mamy sprawdzić, czy istnieje dotąd nie odkryta planeta, którą wyczuły czujniki naszej stacji. Chcą się dowiedzieć, czy to nie asteroida, czy coś w tym rodzaju.
„Dobrze pomyślane" zdawał się mówić wzrok Rocha.
- Macie jakieś pytania? – zakończył McKey.
- Tak, ja – podniosła się Devon Space. – Czy możemy spotkać się z jakimś niebezpieczeństwem?
- Nie z większym, niż każda załoga wsiadająca do pojazdu gwiezdnego.
- To dlaczego my tu jesteśmy? – spytała Space.
- Nie pytaj za dużo, bo za dużo się dowiesz – uciął Martin. – Jeszcze coś?
- Kto pana strzygł, kapitanie? – roześmiał się Fire.
- Zamknij się, Ricky – po raz pierwszy odezwał się Mac Frikes. – Gdybym to ja był dowódcą, już byś za takie coś fruwał stąd do domu.
- Gdybym ja bym dowódcą, ty byś został natychmiast wyrzucony w przestrzeń.
Frikes uśmiechnął się lekko.
- Nie dałbyś rady.
Pionier chyba zdawał sobie z tego sprawę i uciszył się szybko.
- Cicho, załoga! – zawołał McKey. – Skoro - pomijając Fire`a -  wszyscy dostali już odpowiedzi na swoje pytania, nie będę się niepotrzebnie produkował. A ty, Fire, jeszcze jedno takie coś, a zostaniesz zamknięty w maszynowni przez resztę lotu, zrozumiano?
- Tak jest.
- Zaraz odlatujemy, więc wszyscy na stanowiska i to migiem – rzucił Martin, a załoganci szybko się zerwali i pobiegli na mostek. Przy pulpicie nawigacyjnym usiadła Gillian Hunt, Mac Frikes i Morgan Reiser. Obaj marines usiedli na fotelach przy wejściu na mostek.
- A wy co? – spytał Species, kiedy McKey poszedł kierować startem.
- Jesteśmy tu przydzieleni do ochrony, nie do pracy – uśmiechnął się Hayley, bawiąc się miotaczem plazmowym. Devon Space wykrzywiła wargi w lekkim uśmiechu, ale nie skomentowała tego.
- Schowaj to Hayley – powiedział pierwszy oficer. – Nie jesteśmy na wyprawie wojennej. Idź lepiej pomóż pozostałym.
Ale to nie było potrzebne, bo Mac Frikes i Gilly Hunt doskonale sobie radzili. Founder 2 oderwał się sprawnie od powierzchni ziemskiej i bez większych przeszkód przekroczył powłokę atmosfery. Czujniki na pulpicie Gillian wykazały, że znajdują się już poza przyciąganiem, w pustce kosmicznej.
- Co teraz, kapitanie? - spytał Frikes.
- Włączamy 300-krotną nadświetlną - McKey oparł się o pulpit, uważnie studiując obraz, który pojawił się przed nimi; widok trzech planet najbliższych Słońcu.
- Co? – zdziwił się Species, odrywając swoja uwagę od piechoty i podchodząc bliżej. -  Chce pan, żeby poodrywało załodze głowy?
- Chcesz, żebyśmy dostali się do galaktyki Hiksa za trzy sekundy, czy za trzy lata? – spytał dowódca. – Nic nam się nie może stać, przecież statki zostały zabezpieczone.
Mac Frikes wcisnął przycisk oznaczający nadświetlną i przesunął rękę po tarczy podświetlonej na czerwono. Gdyby ktoś z zewnątrz obserwował przejście w 300-krotną prędkość światła, zobaczyłby tylko, jak statek nagle niknie, a potem pojawia się w zupełnie innym miejscu. Była to pozostałość po eksperymentach z zakrzywianiem czasoprzestrzeni, które jak dotąd się nie powiodły, chociaż nadal ładowano w nie mnóstwo rządowych pieniędzy.
- Gdzie jesteśmy? – do Gilly Hunt dobiegł trochę zniekształcony głos McKeya.
- Wszystko wskazuje na to, że w galaktyce Hiksa – odparła szybko operatorka. Jej głos już brzmiał normalnie. Statek wyleciał z pola drgań. – Nigdy nie leciałam statkiem wyposażonym w nadświetlną i nie miałam pojęcia, że znajdziemy się tu tak szybko.
- Przejdźcie do normalnego trybu.
- Od razu?
- Gdyby to było od razu, to bylibyśmy z głowami wbitymi w sufit – skwitował pytanie Speciesa McKey. – Oczywiście, że nie. Frikes, włącz najpierw 200-krotną, potem 100-krotną nadświetlną, a potem przejdź na zwykłą prędkość.
Mac przesunął ręką po tarczy. Founder 2 zaczął zwalniać, aż wreszcie zamiast tunelu z gwiazd, ujrzeli ciemną pustkę kosmosu.
- Hunt, pokaż nam nasze położenie – rozkazał McKey, wpatrując się w mały monitor przy czujnikach. Na ekranie pojawiła się miniatura galaktyki eliptycznej.
- Jesteśmy blisko środka – powiadomiła go. – W tym miejscu zwykle ginęły wszystkie statki badawcze bez załogi.
- Jak to „ginęły"? – zainteresował się McKey.
- Tak, jakby ich w ogóle nie było.  Jakby nie zostały wysłane. To dlatego ta galaktyka nie została nigdy zbadana.
- To jak my się tam dostaniemy? Chyba Korporacja nie zleciła nam mission impossible, prawda?
- Nie wiem. Trzeba by wysłać sondę naprzód, żeby zbadać, czy możemy lecieć dalej. Gdyby... – tu urwała, bo nagle gwałtowny wstrząs rzucił statkiem.  Species upadł na pokład. McKey złapał się fotela przy którym siedziała Hunt i tylko dlatego nie poszedł w ślady swojego oficera. Urządzenia przestały działać, a ze stanowiska Reisera trysnęły iskry. Morgan odskoczył gwałtownie, niestety tracąc równowagę i też się przewracając. Zdołał jednak przedtem wyłączyć całkowicie sterownię.
- Cofać do tyłu! – zawołał McKey, przekrzykując przejmujący pisk, wydobywający się z maszynowni i podpoziomów, świadczący o tym, że nie tylko na mostku działo się coś niedobrego. Frikes włączył zasilanie awaryjne swojego stanowiska i zaczął cofać statek. Wokół Foundera wytworzyła się ledwie widoczna, żółtawa poświata, której nikt nie potrafił wytłumaczyć i która znikła od razu, kiedy Mac wycofał statek na bezpieczną odległość. Pisk w maszynowni ustał, a kiedy Reiser ostrożnie włączył pulpit nawigacyjny, wszystko działało jak należy. Wszystko wróciło do porządku tak nagle, jak nagle nastąpiła awaria.
Załoga zaczęła się powoli podnosić z podłogi, zaskoczona rozglądając się na boki. W zasadzie trwało to najwyżej pół minuty i było tak niespodziewane, że załoganci stracili na chwilę orientację.
- Jezu, co to było! – zawołał Hayley, podnosząc się i siadając ciężko na fotelu, niczym worek ziemniaków opadający na klepisko. – Drugi raz takie coś, a natychmiast wracam.
- Trzeba zapinać pasy – odparła Devon Space, patrząc na niego z rozbawieniem, przy okazji wskazując na swoje. – Drugi raz takie coś, a na pewno je zapniesz.
- Nie wiem – powiedziała Gillian Hunt, odpowiadając na pytanie Jacka. – To zdaje się jakieś pole siłowe, bariera. Być może właśnie przez nią znikały statki.
- Mam namiar! – zawołał Frikes, wskazując na monitor. – To coś w rodzaju osłony energetycznej. Nie przepuszcza niczego, co nie przewyższa stopniem energii błędnych komet. Jest zbyt zorganizowana, żeby mogła powstać w naturalny sposób.
- Chcesz powiedzieć, że została zrobiona przez...kogoś? – spytał Martin, zastanawiając się, czy przypadkiem niedługo załoga sama nie dowie się o celu misji.
- Jest zbyt silna. I zbyt regularna. Obejmuje układ słoneczny w idealny krąg.
- Jaki jest zasięg?
- Bardzo duży. Układ słoneczny i spora część poza nim.
- Wyślijcie sondę – postanowił McKey. – Zobaczymy, czy działanie tego pola ogranicza się tylko do zakłóceń w działaniu statku.
Reiser, postanawiając nie przeciążać jeszcze urządzeń mostka, udał się do maszynowni i po chwili spód statku rozchylił się, po czym po paru sekundach z otworu wynurzyła się miniatura Foundera. Dostała się w zasięg osłony i...spaliła się doszczętnie.
- No i mamy odpowiedź – skwitował kwaśno Roch.
- Co o tym myślisz, Hayley? – McKey zwrócił się do tyłu. – Może byście włączyli się do naszej ciężkiej pracy?
Jack spojrzał na niego przeciągle. Wyglądał prawdę mówiąc niezbyt pomysłowo, bo w dalszym ciągu nie otrząsnął się jeszcze z wydarzeń ostatnich minut.
- Trzeba to rozwalić – powiedział, przywołując na twarz rozbrajający uśmiech i szturchając lekko Devon dla zwrócenia uwagi. Ta jednak tylko wzruszyła ramionami, odsuwając ostrożnie lufę miotacza, którą Hayley przysunął niebezpiecznie blisko jej twarzy.
- Bardzo śmieszne – skrzywił się Martin. – A ty, Rick? Może nie jesteś specem od obrony, ale co według ciebie powinniśmy zrobić, skoro nasi spece od obrony nie nadają się do niczego?
- Trzeba to zniszczyć – powiedział po krótkim zastanowieniu pionier, przybierając najbardziej poważny wyraz twarzy, na jaki mógł się zdobyć.
- No wspaniale, jeszcze jeden piroman – westchnął Species. Rick spojrzał na niego, ale nic nie powiedział. Zwrócił się natomiast zaraz do kapitana.
- Nie, naprawdę. Skoro nie możemy się przez to przedrzeć, bo inaczej statek ulegnie zniszczeniu, trzeba zniszczyć pole.
- A co z tymi, którzy zrobili tę osłonę? – drążył Species. – A co, jeśli jest im potrzebna w jakiś sposób do życia?
- Ale może być to również pozostałość. Możliwe, że twórcy już dawno opuścili to miejsce, albo nawet nie żyją.
- Nadal jednak nie jestem pewien, czy powinniśmy niszczyć to pole.
- Roch, pozwól na chwilę – powiedział McKey, ciągnąc pierwszego oficera za ramię. Species próbował protestować, ale zaraz umilkł i pozwolił dowódcy poprowadzić się do pomieszczenia, w którym nikt nie mógł ich usłyszeć. Dopiero tam przystanęli, a Martin przybrał niezadowolony wyraz twarzy.
- Chyba nie chce pan pozwolić na „rozwalenie", jak to pięknie określił Hayley! – zawołał oficer, zanim McKey zdążył cokolwiek powiedzieć. – Przecież to ingerencja w coś, o czym nie mamy żadnego pojęcia!
- Słuchaj, Roch...Oni nie wiedzą, że tu może być życie. Chcesz im podsunąć pomysł, że nie jesteśmy z nimi szczerzy? A poza tym, jak wykonamy rozkaz MKBW, skoro nie dostaniemy się do planety X?
- A skąd pan wie, że to będzie skuteczne? Przecież Frikes stwierdził, że tylko siła energii równa sile gwiazdy może się przedrzeć przez taką osłonę.
- Bo inne ciała niebieskie nie mają takiej energii jak gwiazda, więc zostają zatrzymane. Ale statek może taką energię wytworzyć, przecież wiesz. Możemy wytworzyć nawet więcej, bo energię skoncentrowaną na jednym punkcie.
Roch pokręcił głową.
- Dobrze – powiedział w końcu. – Ale to nie ja odpowiadam za skutki ingerencji, tylko pan. Niech pan potem nie mówi, że pana nie ostrzegałem.
To powiedziawszy Species ruszył na mostek. McKey dobrze sobie zdawał sprawę z tego, że pierwszy oficer radzi mu dobrze, ale nie mógł się teraz wycofać. Miał tylko nadzieję, że pole rzeczywiście okaże się jedynie pozostałością i nie rozpoczną jakiegoś niepożądanego ciągu zdarzeń.
- Dobrze, Fire – powiedział, kiedy oboje znaleźli się ponownie na mostku. – Twój pomysł, a raczej pomysł Jacka, został przyjęty. Maszynownia?
- Jak tam, kapitanie? – rozległo się na mostku. – Hej, ten system łączności jest całkiem niezły!
- Reiser?
- Nie, straszny kosmita.
- Przestań się wygłupiać, Reiser – prychnął Martin. – Zlikwiduj to.
- Tak jest, szybko i z największą przyjemnością! – zawołał Reiser. Mówił coś jeszcze, ale zbyt cicho i chyba do siebie, bo jego głos został zagłuszony przez dźwięk urządzeń maszynowni.
- Czasami się zastanawiam, Species, czy przydzielono nam rozumną załogę – mruknął McKey, patrząc, jaki skutek przyniesie wykorzystanie najnowocześniejszych dział plazmowych piechoty morskiej.
W stronę pola siłowego wystrzeliła struga światła, powodując, że część załogi zmrużyła oczy, a ta część bariery, która została ostrzelana, stała się na chwilę widzialna, ukazując podobną do zroszonej pajęczyny powierzchnię. Ale tylko na chwilę.
- Nic z tego, kapitanie – odezwał się Frikes ze swego stanowiska. – Bariera jest trochę naruszona, ale nie przepuści statku.
McKey wciąż przypatrując się teraz już niewidzialnej osłonie, znów przysunął się bliżej interkomu.
- Reiser?
- Jak tam , kapitanie?
- Ile włączyłeś dział?
- Dziesięć.
- Włącz wszystkie.
- Wszystkie?! – usłyszeli autentycznie zdumiony głos Morgana.
- Wiem, że prawdopodobnie nigdy ci nie kazano włączać wszystkich, ale ta osłona jest naprawdę mocna. Mały ostrzał nic nie da.
- Dobrze, szybko i...
- Rób swoje, Reiser – przerwał mu Martin i ponownie zwrócił się w kierunku szyby.
Tym razem trochę dłużej nic się nie działo, aż wreszcie pole zaatakowało 25 dział plazmowych. Statek został odrzucony w tył i zalany oślepiającym światłem. Cała osłona stała się widzialna, ujawniając wielką falującą kopułę, otaczającą ich z dwóch stron. Po chwili i to znikło, pękając i powodując jeszcze silniejsze drgania na pokładzie. Wyraźnie widzieli, jak migająca pajęczyna rozszerza się, ukazując coraz więcej pustych dziur, żeby wreszcie w końcu zniknąć zupełnie i ostatecznie.
- Zniszczona! – zawołała Gillian patrząc na swoje czujniki. Jednak to nie było potrzebne. Wszyscy widzieli, że siła dział Foundera przekroczyła siłę gwiazdy.
- Moje czujniki też już nic nie wyczuwają – dodał Frikes. – Przez pewną chwilę po wybuchu istniała jeszcze niewielka część pola, ale teraz przed sobą mamy absolutną pustkę.
- Dobrze, lećmy na przód, ale ostrożnie – mruknął McKey. – Włączcie tylko 10-tą zwykłą prędkość.
Frikes uruchomił dodatkowe silniki i Founder 2 zaczął powoli sunąć do przodu. Gdy znaleźli się w miejscu, w którym poprzednio nastąpiła awaria, maszynownia, silniki i mostek nadal działały bez zarzutu i wszystko wskazywało na to, że najwyraźniej nic już im nie zagraża.
- Skoro wszystko jest już w porządku – dowódca podszedł bliżej okna, kiedy pokonywali ostatnie metry zasięgu istniejącej tu przed chwilą bariery – kierunek planeta X.  
Kolejny, trochę dłuższy odcinek :) Wybaczcie moją ignorancję w sprawach technicznych, lol, jestem raczej nie-specem ^^

Mam nadzieję, że Szeregowy przeczyta na czas :meow:
© 2011 - 2024 Mad-Penguin-Rico
Comments14
Join the community to add your comment. Already a deviant? Log In
KrissDeValnor's avatar
Takie star trekowe ;)